Polska kraina Pisarzy!
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


Stowarzyszenie młodych polskich pisarzy i poetów!
 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Pierwsze moje opowiadanie - bądźcie łagodni;-)

Go down 
AutorWiadomość
danielwuwua
PISK-lak
PISK-lak



Male Liczba postów : 2
Age : 35
Registration date : 04/06/2010

Pierwsze moje opowiadanie - bądźcie łagodni;-) Empty
PisanieTemat: Pierwsze moje opowiadanie - bądźcie łagodni;-)   Pierwsze moje opowiadanie - bądźcie łagodni;-) I_icon_minitimePią Cze 04 2010, 22:57

To miał być wstep do powiesci, ale z lenistwa lub z tego o czym miala
byc nie zostala skonczona.

Dzisiejszego dnia na pewno nie zapomnę - pomyślałem idąc pośpiesznym
krokiem w stronę przystanku. Zawsze gdy byłem z kimś umówiony, zawsze
kiedy zależało mi na spotkaniu starałem się nie spóźnić a
przynajmniej być dokładnie o wyznaczonej porze, i nie był to jeden z
dowodów świadczących o moim dobrym wychowaniu, uważałem raczej, że
spóźnienie było wyrazem braku szacunku, to tak jak bym na dzień dobry
powiedział komuś "Naprawdę fajnie, że się spotkaliśmy ale szczerze
mówiąc, to mam Cie w dupie". Więc sam dbając o punktualność
oczekiwałem tego samego od drugiej ze stron, oczywiście sensownie
usprawiedliwione spóźnienia puszczałem w nie pamięć, bo zasady
zasadami ale bądźmy przede wszystkim ludźmi. I już byłem na przystanku
noszącym ślady kilku poalkoholowych mini imprez, które się na nim
odbyły. Według rozkładu i mojego zegarka miałem jeszcze pięć minut
zanim podjedzie autobus. Z chęcią bym usiadł ale gdy popatrzyłem na
kawałek wysmarowanego czymś, poprzepalanego, kiedyś białego plastiku,
stwierdziłem że jednak postoję. Zastanawiałem się nad motywem
podpalenia tej ławki i mimo najszczerszych chęci go nie znalazłem.
Właśnie podjechał mój autobus, wsiadłem, kupiłem bilet, zająłem
miejsce przy oknie, i rozmyślałem co tak naprawdę mnie dziś czeka...
Powoli zaczęło się ściemniać i robić coraz zimniej. Jest trzeci
listopada, koło siódmej po południu, jadę autobusem w całkowicie
nieznane mi strony, ze świadomością, że z miejsca do którego jadę nie
będzie o tej porze już autobusu powrotnego. Więc jak zamierzam wrócić
? To przecież ponad trzydzieści kilometrów, szybko zapomniałem o tym,
uświadamiając sobie jak ważny jest dla mnie cel tego spotkania. Nawet
jeśli będę musiał wracać na piechotę to jestem gotów na takie
poświecenie. Ściemniło się już całkowicie, kierowca wcześniej
uprzedzony żeby dał mi znać jak będziemy na miejscu odezwał się z
pewną sympatią w głosie:

- No, już jesteśmy tu chciał pan wysiąść.

- Już jesteśmy ? Dziękuję panu bardzo, nigdy tu przedtem nie byłem,
jeszcze raz dziękuję.

Wysiadłem, popatrzyłem wokół i stwierdziłem, że gdyby nie pomoc
kierowcy nie wiem czy bym wysiadł w dobrym miejscu. Stałem na jakimś
przystanku, nie oznakowanym, naprzeciwko był jakiś sklep ale już
zamknięty, po lewej stronie las a po prawej początek jakiejś wsi.
Zgodnie ze wskazówkami ruszyłem powoli w stronę wsi po czym zaraz
skręciłem w prawo i szedłem aż do końca ulicy, a przynajmniej mi się
wydawało, że to jej koniec. Zaczął padać śnieg i z każdą minutą padał
coraz mocniej, stałem tak na poboczu tej drogi zastanawiając się co
teraz, nie dostrzegłem ani jednej ludzkiej postaci, nie dostrzegłem
nawet żadnego bezpańskiego psa. Nagle zobaczyłem zbliżający się
samochód, jechał w moją stronę jak by nie wiedział, że zaraz skończy
się asfalt, wraz z nim ulica, przy niej domy a zaczyna się pole z
jednej strony osłonięte przez las. Zacząłem obserwować ten samochód,
jechał dalej uparcie w moją stronę, w momencie gdy mnie mijał
poczułem, że serce zabiło mi sto razy mocniej, zwalniając przed końcem
asfaltu powoli wjechał w pole, i dopiero teraz gdy oświetlił je
reflektorami zrozumiałem. Poszedłem jego śladem, a właściwie zacząłem
powoli biec żeby rozgrzać się trochę, było cholernie zimno. W życiu
bym się nie zorientował że asfaltowa ulica, na dodatek bardzo skromnie
oświetlona, zamieszkana po obu stronach naglę zamienia się w polną,
wąską drogę. I tak biegnąc dotarłem do skrzyżowania oświetlonego jedną
marną latarnią, skręciłem w lewo ściśle trzymając się wskazówek. Z
trzech stron otaczało mnie pole, z jednej strony przerzedzony las.
Droga którą szedłem prowadziła do kilku domów, i właśnie na tej drodze
miałem spotkać cel swojej podróży. Przyspieszyłem więc i po chwili
byłem jak mi się wydawało w miejscu spotkania, ale nie było nikogo.
Pomyślałem że może pójdę dalej. Przeszedłem spory kawałek drogi aż
doszedłem do... no właśnie do niczego, kończyły się domy, i znów zaczął
się las. Trochę podenerwowany postanowiłem się wrócić, i po kilku
minutach dostrzegłem czyjąś postać zmierzającą w moim kierunku, serce
zaczęło walić już nie sto razy mocniej ale dwieście a nawet trzysta.
Zbliżaliśmy się do siebie powoli, w końcu stanęliśmy naprzeciwko
siebie. Była to nie wysoka, ubrana w czarną kurtkę, zieloną czapkę z
pod której wystawały szaro - brązowe puszyste włosy, z oczami tak
cudownymi, że chyba zapomniałem jak się nazywam, siedemnastoletnia
dziewczyna.

- Chyba trochę za daleko poszedłeś ? - zapytała, przyglądając mi się dyskretnie.

- Tak, najwyraźniej trochę się zagubiłem - odpowiedziałem, i w tym
momencie zawładnęła mną nieodparta chęć przytulenia do siebie tej
ślicznej, młodej dziewczyny. Wyznania jej jak długo na to czekałem,
jak bardzo się cieszę, ile to dla mnie znaczy. Panowała jednak między
Nami dziwna atmosfera, żadne z Nas nie miało pojęcia jak ma się
zachować, co prawda wymieniliśmy ze sobą całe tysiące wirtualnej
korespondencji a mino to spotkanie na żywo sparaliżowało Nas oboje.
Jej banalne pytanie, moja banalna odpowiedź, chciałem przerwać tę
komedię, powiedzieć wszystko co czuję, odzyskać tę swobodę i bliskość
jaką osiągnęliśmy korespondując ze sobą stale od kilu miesięcy, w
dzień i w nocy ale chyba zabrakło mi odwagi, stwierdziłem że z czasem
wszystko będzie dobrze.

- Chciałabym zajść po koleżankę, a potem ustalimy co dalej ok ? -
zapytała, sprowadzając mnie i moje myśli na ziemię.

- Nie widzę problemu, chodźmy więc - odpowiedziałem ale tak naprawdę
poczułem złość, "po cholerę Nam ta koleżanka ?" myślałem, nie
przyjechałem tu żeby zobaczyć jej koleżankę, coraz mniej zaczynało mi
się to podobać, a w dodatku robiło się coraz zimniej. Po chwili
dotarliśmy do domu jej koleżanki, był to typowy wiejski dom, nie było
w nim nic godnego opisania, nic, a na pewno nie w stanie mojego
podenerwowania.

- Poczekasz chwilę, wejdę po nią szybko i zaraz wrócę?

- Tak.

No i jeszcze musze czekać przed drzwiami, jak jakiś pies -
pomyślałem. Wyszły po kilku minutach, podeszły obie. Julita bo tak
miała na imię ta śliczna siedemnastoletnia dziewczyna, przedstawiła
mi tą drugą:

- To jest Karolina.

- Piotrek - odpowiedziałem bez zachwyty z zawarcia nowej znajomości,
która akurat w tej nocy była mi lekko mówiąc nie na rękę.

- Co teraz ? - zapytałem.

- Nie wiem, może pójdziemy do pubu ?

- Dobrze, chodźmy - odpowiedziałem szybko, byle już dłużej nie stać
na tym mrozie. Ruszyliśmy we troje, obie panie zajęły się rozmową, w
którą jakoś nie miałem ochoty się włączać, zamyśliłem się i nie wiem
czy zrobiłem to specjalnie czy nie zacząłem wlec się ze dwa metry za
nimi. Minęła dłuższa chwila zanim Julita zorientowała się, że idę za
nimi a nie obok, tak ją pochłonęła rozmowa z przyjaciółką. A to ze mną
miała tak rozmawiać, to ze mną się umówiła. Przerwała rozmowę podeszła
do mnie i zapytała:

- Coś się stało ?

- Nic.

- Przecież widzę.

- Nie podoba mi się to wszystko, nie tak sobie to wyobrażałem -
odparłem odwracając się od niej delikatnie. Złapała mnie za rękaw i
pociągnęła zmuszając żebym na nią spojrzał, trochę mnie to zaskoczyło
ale nie ukrywam podobało mi się to bardzo, pierwszy raz zwróciła
należna mi uwagę.

- Co Ci się nie podoba ?

- Nic, nieważne, możemy iść dalej ? - odpowiedziałem chłodno.

- Dobrze.

Ruszyliśmy powrotem w stronę pubu, w miedzy czasie dowiedziałem się,
że do tego pubu to są ze trzy kilometry co naturalnie nie wprawiło
mnie w zachwyt, po pół godziny drogi miedzy polami i lasami, z
naprzeciwka pojawił się samochód, gdy zbliżył się Julita szybko
odwróciła się do niego plecami. To mnie zaciekawiło, czy aż tak
oślepiało ją światło z reflektorów czy nie chciała by kierowca
zobaczył jej twarz, zacząłem się nad tym zastanawiać. W końcu
wyszliśmy jak się dowiedziałem na ostatnią prostą, była to asfaltowa
ulica, z chodnikami na poboczach, przyzwoicie oświetlona, zamieszkana
gęsto po obu stronach. W pewnym momencie z jednej z posesji wybiegł
pies, duży i jak szybko zauważyłem dość młody, zbyt młody żeby
zaatakować, mimo to dziewczyny przestraszyły się śmiertelnie. Co
trochę mnie rozbawiło, stanąłem jednak szybko miedzy tą bestią, którą
z pewnością widziały w nim dziewczyny a nimi i złapałem go za kark,
nie bronił się, dał się pogłaskać i po czym spokojnie wrócił na swoje
terytorium. Stanęliśmy po chwili przed pubem, puściłem panie przodem
przed sobą, "o k**** ale speluna" była to pierwsza myśl jaka wpadła mi
do głowy gdy tam wszedłem. Pub dzielił się na dwie sale, pierwsza z
barem i kilkoma stolikami, druga bez baru z większą ilością stolików,
obie były ciemne i mało przyjemne. Zajęliśmy stolik w sali bez baru,
Julita usiadła obok mnie a jej koleżanka naprzeciwko, wlepiając we
mnie gały jak by chciała zbadać czy nadaję się na chłopaka jej
koleżanki czy nie.

- Czego się napijesz ? - zapytałem Julitę.

- Jakieś piwo z sokiem malinowym, a ty ? - zwróciła się do Karoliny.
Zrozumiałem od razu, nie dość że ta koleżaneczka utrudnia mi swobodną
rozmowę z Julitą to jeszcze muszę łożyć na nią z własnej kieszeni.
Widziałem ją pierwszy raz i nic o niej nie wiedziałem a już darzyłem
ją szczerą nienawiścią.

- To samo co ty - odpowiedziała.

Wstałem więc i poszedłem po te piwa. Wróciłem, usiadłem i zacząłem
przypatrywać się dokładnie Julicie, w końcu po to tu przyjechałem,
nie zwracałem najmniejszej uwagi na jej koleżankę, tak jak by nie
istniała. Byłem coraz bardziej poirytowany rozwojem sytuacji, zamiast
skupić się na sobie, prowadziliśmy we trójkę jakąś płytką rozmowę, na
szczęście Karolina dopiła szybciej piwo i zniknęła gdzieś, nie wiem
gdzie ale ważne, że zniknęła. I tak zostaliśmy sami, poszedłem po
drugie piwo, milczeliśmy, przyglądaliśmy się sobie, w końcu
powiedziałem a raczej wybąkałem:

- Kocham Cie... - łatwo mi to nie przyszło, nie dlatego że nie było to
prawdą, raczej dlatego że nią było, teraz ze zdenerwowaniem siedziałem
czekając na jakąś odpowiedź, w delikatnym szoku po tym co właśnie
powiedziałem. Z jej strony cisza, spuściłem z niej wzrok wbijając go w
stolik.

- Zaraz wrócę - powiedziała i zniknęła. A ja siedziałem dalej z
wzrokiem wbitym w stolik, nagle podszedł do mnie jeden z gości ze
stolika obok i zapytał:

- Czy ta dziewczyna jest wolna ?

- Która ?

- Ta mała co przed chwilą wyszła.

- Nie, jest zajęta.

- Przez kogo.

- Przeze mnie.

- A to przepraszam.

"Co jest k**** ?" pomyślałem, koleś miał jakieś dwadzieścia pięć lat i
interesował się siedemnastoletnią dziewczyną, a po za tym odniosłem
wrażenie jak by coś o niej wiedział, jak by była znana, chociażby z
widzenia. W mojej głowie pojawiło się coraz więcej wątpliwości.
Wróciła Julita, teraz ja poczułem że muszę wyjść. Udałem się do kibla,
smród był okropny ale jak nie ma wyjścia to nie ma. Zrobiłem co miałem
zrobić i wróciłem. Od razu krew się we mnie zagotowała, ten frajer
który przed chwilą o nią pytał teraz siedzi na moim miejscu i zagaduje
do niej. Podszedłem szybko, zauważył mnie od razu.

- To moje miejsce.

Coś zabełkotał, był już nieźle pijany, zauważyłem że jego kuple ze
stolika już mi się przyglądają, więc opcja złapania go za fraki i
ciśnięcia nim w kąt nie wchodzi w grę.

- Wypad stąd gościu - powiedziałem, pochylając się nad nim
delikatnie. Ponownie coś zabełkotał ale tym razem wstał i potoczył
się do swojego stolika.

- Fajnych masz znajomych - powiedziałem do niej, nic mi nie
odpowiedziała, wbiła wzrok w stolik tak żeby unikać mojego spojrzenia
i powoli piła piwo. Nagle do sali w której siedzieliśmy, weszło kilku
typów od wejścia obcinając mnie i ją. Usiedli przy stoliku
naprzeciwko. Jeden z nich przyglądał mi się zaciekle, bez przerwy,
więc i ja zacząłem się przyglądać jemu. I nagle mnie olśniło, nie wiem
jak na to wpadłem ale zapytałem nie spuszczając z niego wzroku tak
żeby mógł przeczytać z moich ust:

- Czy ten który mi się tak przygląda to Twój chłopak ?

- Tak, tzn. były... - odpowiedziała spuszczając głowę jeszcze bardziej.

W tym momencie któryś z nich ją zawołał, a ona wywołując u mnie
totalny paraliż wstała i podeszła do nich. Zamarłem, nagle to
wszystko co myślałem, że Nas łączy, zawaliło się. "Jak mogłaś to
zrobić ?" myślałem, miałem ochotę zwymiotować, żołądek skurczył się
do granic, czułem jak coś we mnie właśnie umarło, zabite, zdeptane w
najbardziej z bestialskich sposobów. Poznałem co to cierpienie,
cierpiałem strasznie i to wszystko tak szybko się stało. Nic nie
mogłem zrobić, ta cudowna dziewczyna, dla której tu przyjechałem w
jednej sekundzie poniżyła mnie najbardziej jak tylko mogła, amputowała
ze mnie całą nadzieję, całe szczęście, wszystkie marzenia i chęć do
życia, wypiłem ogromny łyk piwa , potem wstałem założyłem kurtkę i
wyszedłem. Byłem już na zewnątrz gdy dobiegając do mnie złapała mnie
za ręka i prosiła żebym z nią wrócił do środka, usiedliśmy przy
stoliku.

- Dlaczego podeszłaś do nich ?

- Bo mnie zawołali.

- Ale przecież siedzisz ze mną ! I ot tak zostawiasz mnie i idziesz
porozmawiać ze swoim byłym, który nadal się do Ciebie ślini ?! Kocham
Cie, rozumiesz to, wiesz jakie to dla mnie ważne ?! Wiesz, że nigdy
nikomu tego nie powiedziałem ?! Nigdy, Ty jesteś pierwsza,
przyjechałem tu dla Ciebie, mówiłaś że też jestem dla Ciebie ważny !
Teraz widzę, że wszystko co mówiłaś to kłamstwo !

- Nie kłamałam... ja... ja po prostu chcę być pewna, chcę być pewna tego
co do Ciebie czuję...

- Mogłem się tego domyśleć, ale przecież mówiłaś że jesteś pewna,
przecież nie wspomniałaś że masz wątpliwości, że nie skończyłaś
jeszcze z tym plantem. Wiedziałaś że tu będzie ? Na pewno. Chyba nie
potrzebnie tu przyjechałem. - I w tym momencie do Naszego stolika
podszedł on, ten palant, kolejna osoba do której pałałem szczerze
nienawiścią. Coś do mnie powiedział, nie zrozumiałem dokładnie słów
ale chciał z nią porozmawiać. Ja aż się gotowałem, chciałem rzucić się
na niego, i z pewnością bym go zabił, dostrzegłem że jego obstawa
domyśliła się o czym myślę i była gotowa rzucić się do obrony,
sześciu na jednego. Stwierdzając, że nie mam szans zapytałem ją:

- Chcesz z nim porozmawiać ? - kiwnęła potwierdzającą głową, więc
wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Byłem totalnie rozmontowany, czułem
się jak bym miał zaawansowaną schizofrenię, moje ja podzieliło się na
dwie osoby, walczyły ze sobą o to czy dalej ją kochać czy
znienawidzić. Nie wiedziałem co zrobić. I tak trzęsąc się z nerwów
wypalałem kolejnego papierosa. Nagle drzwi do wejścia chlapnęły i
wytoczył się wielki, napakowany, blond włosy typ. Spojrzał na mnie,
miał twarz kompletnego debila. Podszedł do mnie i spytał:

- Jesteś stąd ?

- Nie, nie jestem.

- A chcesz wpierdal ? - nie powiem, że nie zbladłem w tym momencie,
gościu mógłby mnie połamać jedną ręką.

- Zostaw go, on jest w porządku - powiedział nagle odciągając tego
blond debila ode mnie, ten sam frajer, który pytał a potem przysiadł
się pod moją nieobecność do Julity. Osiłek coś tam pojęczał i dał
się zabrać. Nigdy bym się nie spodziewał, że ten frajer uratuje mi
dupę. Wróciłem do środka siadłem przy barze i zamówiłem piwo, kontem
oka dostrzegłem Julitę rozmawiającą dalej z tym palantem. Cały czas
zastanawiałem się o czym mogą rozmawiać, chociaż może wcale nie
chciałem tego wiedzieć. Zanurzyłem się w moim piwie. Nagle ktoś
poklepał mnie po ramieniu, odwracam się a tu ten palant:

- Idź do niej.

- Co ?

- Idź do niej - więc wstałem, zabrałem swoje piwo i poszedłem, palant
wraz z obstawą opuścił lokal, ja usiadłem obok niej. Dalej nie
patrzyła na mnie, milczeliśmy. Dopijałem powoli swoje piwo,
zastanawiając się co mam o tym wszystkim myśleć, zdecydowanie za dużo
emocji jak na jeden dzień, a wszystkie wywołane przez tą cudowną małą
kobietkę. Gdy tak rozmyślałem spojrzała na mnie i powiedziała:

- Jestem bardzo zmęczona, chcę już iść do domu - nic nie powiedziałem,
wstałem razem z nią i opuściliśmy ten pub, doszliśmy do ulicy i
pożegnaliśmy się, odszedłem kawałek i poczułem, że zapomniałem o czymś
najważniejszym i że muszę to zrobić. Impulsywnie odwróciłem się i
podbiegłem do niej, przytuliłem ją do siebie mocno, trochę się
opierała.

- Dlaczego mnie odpychasz ?

- Przepraszam, to taki odruch.

- Kocham Cie wiesz...?

- Wiem, ja też Cie kocham...

Nadal starała się uwolnić z moich objęć, ale byłem dla mniej
zdecydowanie za silny, pogładziłem delikatnie jej policzek i
pocałowałem oczywiście też na siłę, chociaż nie usłyszałem oficjalnego
protestu, wpatrywałem się w jej zielone oczy, były cudowne, trochę
pijane ale cudowne.

- Czy chcesz być ze mną ? -zapytałem.

- Tak, jeśli wytrzymasz ?

- Z Tobą ?

- Nie, jeśli wytrzymasz do świąt.

- Wytrzymam a Ty wytrzymasz ?

- Wytrzymam...

Przytuliłem ją jeszcze mocno i pożegnaliśmy się. Odwróciłem się i
powoli zacząłem iść do domu. Miałem do przejścia ponad trzydzieści
kilometrów. W głowie zaczęły kłębić się różne myśli, cały czas
roztrząsałem wydarzenia dzisiejszej nocy. Szedłem w śniegu sięgającym
po kostki, nadal mocno sypało, droga była ciemna i totalnie mi
nieznana. Po dwudziestu kilometrach miałem wrażenie, że zaraz się
przewrócę i już nie będę miał siły wstać, przygnieciony niesamowitym
zmęczeniem, uczuciem bezradności i rozpadu. Czułem się tak jak gdybym
całe swoje życie poświęcił Bogu i na końcu drogi okazało by się, że
Boga nie ma. Jak ona mogła zapewniać mnie o swoim uczuciu, zaklinać
się na śmierć i życie a potem tak mnie potraktować. Może nie
wiedziała, może nie była świadoma tego co mi zrobiła... Nadal szedłem na
wpół żywy, nawet przyszło mi przez myśl żeby położyć się gdzieś w
jakimś rowie i zasnąć, przy tej temperaturze i nieustannie padającym
śniegu na pewno bym zasnął, całkiem możliwe że na zawsze. Szukałem w
głowie jakiegoś usprawiedliwienia dla niej, może to ja zbyt poważnie
do tego podszedłem, może za dużą presję na niej wywierałem, sam już
nie wiem, wiem że żadne wytłumaczenie nie zmniejszało ani na chwilę
bólu w jakim szedłem. Wreszcie po pięciu czy sześciu godzinach marszu
byłem w domu, zmarznięty, obolały, bez chęci do życia położyłem się
spać.

Przez kolejne pięćdziesiąt dni dzielących Nas od kolejnego
spotkania udało mi się zdusić w sobie większość negatywnych emocji
jakie zostały mi po pierwszym spotkaniu, myśl o kolejnym rozpaliła we
mnie ponownie chęć do życia. Przez ten okres pomiędzy spotkaniami
wiele razy opisywałem jej jak czułem się po pierwszym i mimo
przeprosin i łez, które były odpowiedzią, odniosłem wrażenie, że nadal
nie ma pojęcia co mi zrobiła. A na tym zależało mi najbardziej, nie na
jej łzach czy przeprosinach, tylko na zrozumieniu. Cały czas myślałem
o niej i tylko o niej, dwadzieścia cztery godziny na dobę, myślałem o
niej nawet we śnie. Byłem w klasie maturalnej, szedłem do szkoły,
siadałem w ławce i myślałem o niej, pisałem do niej miliony listów,
gdy tylko kończyłem jeden od razu zaczynałem drugi i tak w kółko.
Mieliśmy się spotkać w święta Bożego Narodzenia, pomyślałem więc że,
kupię jej drobny upominek. Nie miałem pojęcia co wybrać, po godzinach
spędzonych w sklepach na poszukiwaniu odpowiedniego prezentu padło na
bransoletkę, wybrałem najładniejszą jaka tylko była, co prawda była
srebra a nie złota ale na złotą nie było mnie stać bo gdyby było
wybrałbym złotą.
Powrót do góry Go down
 
Pierwsze moje opowiadanie - bądźcie łagodni;-)
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Per aspera ad astra - opowiadanie

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Polska kraina Pisarzy! :: Proza :: Nasze opowiadania-
Skocz do: